Orły 2003. Rozmowa z Wojciechem Kilarem
Rozmawiał: Grzegorz Wojtowicz, 11 marca 2003


Wojciech Kilar Dziwię się miłości reżyserów do mnie – mówi Wojciech Kilar, kompozytor potrójnie nominowany w tegorocznej edycji Orłów. Jego muzyka rozbrzmiewa w "Pianiście", "Suplemencie" oraz "Zemście".

Grzegorz Wojtowicz: Otrzymuje pan sporo propozycji skomponowania muzyki filmowej. Jakie kryteria stosuje pan przy wyborze tych, które zamierza pan przyjąć?


Wojciech Kilar: Pierwsza rzecz, którą się interesuję jest nazwisko reżysera. Drugą rzeczą jest wysokość honorarium. Na samym końcu czytam scenariusz. Jeśli te trzy elementy są do zaakceptowania wtedy przyjmuję taką propozycję. W przeciwnym razie zwykle ją odrzucam.

Proszę przypomnieć w jakich filmach mogła rozbrzmiewać pańska muzyka?

Na przykład w filmie "Place Vendome" Nicole Garcii. Miałem wielką ochotę napisać muzykę do tego obrazu jednak nie dogadaliśmy się w kwestii finansowej. Zresztą jeśli chodzi francuskie produkcje jest to dość częste ponieważ oni są bardzo skąpi. Francuskie propozycje odrzucam zawsze z bólem serca. Bardzo lubię Paryż. Studiowałem tam i czuję się w tym mieście jak w domu. Niestety nie interesuje mnie rozwiązanie, na które bardzo często godzą się francuscy kompozytorzy – pisze się muzykę za darmo i liczy na ewentualne wpływy z zysków z dystrybucji. Odrzuciłem również propozycję napisania muzyki do filmu Barbeta Schroedera "W akcie desperacji". Uznałem, że film ten nie pasuje do mojego stylu. Nie nadaję się do pisania muzyki do filmów akcji, które trzeba "zalać" dźwiękiem. Z podobnych pobudek nie przyjąłem propozycji skomponowania muzyki do "Quest" Jean-Claude Van Damme'a oraz "Braterstwa wilków" Christophe Gansa.

Często powtarza pan, że pisanie muzyki do filmów traktuje jako zajęcie dodatkowe.

Koncert, symfonia czy msza są to dla mnie rzeczy znacznie ważniejsze niż napisanie muzyki do jakiegoś filmu. To kwestia hierarchii. Film jest rzeczą bardzo przyjemną. Dzięki niemu zwiedziłem kawał świata, żyję trochę lepiej i jeżdżę lepszymi samochodami, ale bez tych luksusów też bym sobie dał radę. Dlatego kiedy jestem zajęty pisaniem utworu symfonicznego, to nie mam takiej możliwości żebym oderwał się od niego dla filmu. W takich sytuacjach odmawiam nawet przyjaciołom. O wyższości muzyki symfonicznej nad filmową w moim przypadku świadczy jeszcze jeden fakt. W filmie moja muzyka jest tylko jednym z elementów. Muzyka poważna, którą komponuję podpisana jest jedynie moim nazwiskiem i to sprawia mi wielką frajdę. W związku z tym pisanie muzyki traktuję raczej jako działalność usługową. Choć oczywiście zdaję sobie sprawę z popularności kultury masowej i popularności muzyki filmowej. Zdaję sobie również sprawę ze skali machiny filmowej. Koszty napisania symfonii można zamknąć w kwocie 50 dolarów – papier i ołówki. Film jest przedsięwzięciem nieco droższym.

Na przestrzeni lat sposób pisania muzyki do filmów bardzo się zmienił. Ostatnim stadium tych przeobrażeń jest masowa produkcja kompozycji z którą mamy do czynienia w Hollywood.

Kiedyś muzykę do filmów pisywali Krzysztof Penderecki, Grażyna Bacewiczówna czy Stefan Kisielewski. Ludzie z mojej rodziny poważnych kompozytorów symfonicznych. Teraz nastąpiła specjalizacja i pojawili się kompozytorzy, którzy zajmują się wyłącznie muzyką filmową. Często pozbawieni klasycznego wykształcenia. John Barry, laureat kilku Oscarów, pisał muzykę do filmów nie znając nawet nut. Uważam, że amatorzy potrafią czasami pisać muzykę filmową o wiele lepszą niż uznani kompozytorzy symfoniczni. Mówiąc o muzyce filmowej należy wspomnieć o jeszcze jednej bardzo ważnej rzeczy. Nad kompozycjami w Stanach najczęściej nie pracuje jeden człowiek, ale cały zespół. Nikt nie chciał mi uwierzyć, że to ja sam napisałem muzykę do "Draculi". Pytali mnie komu zapłacić za aranżację. Dla mnie było to zaskoczenie. Teraz już wiem, że to normalna hollywoodzka praktyka. Nie ukrywa się tam, że muzykę do filmu "Gladiator" pod okiem Hansa Zimmera pisało siedmiu współpracowników. To prawdziwa fabryka. Dla Ennio Morricone piszą rzesze asystentów. Ludzie, których przyciąga do kina nazwisko kompozytora nie mają świadomości, że czasami ich idol sprawował w tym przypadku jedynie funkcję kontrolną. Być może w naszym kraju też tak się zdarza. Ja w każdym razie z pomocy takich asystentów nie korzystam.

Wspomniał pan wcześniej bardzo otwarcie, że jednym z kryteriów, które decydują o przyjęciu przez pana propozycji jest honorarium. To bardzo ciekawe stanowisko ponieważ artyści zwykle mówią o sprawach finansowych z wielkim wstydem. Tak jakby chcieli przeprosić za to, że cokolwiek zarobili.

Oczywiście pieniądze są bardzo ważnym kryterium, ale nie najważniejszym. Liczy się wartość artystyczna filmu a także relacje przyjacielskie. Taką sytuację miałem właśnie w przypadku "Pianisty". W tym samym czasie otrzymałem propozycję napisania muzyki do filmu Briana De Palmy "Femme Fatale". Zawsze chciałem pracować z tym reżyserem, ale jego terminy zbiegły się z terminami "Pianisty". W tym przypadku nie miałem najmniejszych wątpliwości, co wybrać, mimo że warunki finansowe zaproponowane przez producentów "Femme Fatale" były o wiele atrakcyjniejsze. Temat filmu, nazwisko Polańskiego oraz nasza wieloletnia znajomość czy wręcz przyjaźń – to wszystko było znacznie ważniejsza od pieniędzy. Kiedy dowiedziałem się, że te terminy się pokrywają w ciągu minuty zrezygnowałem z filmu de Palmy.

Z jakich powodów "Pianista" jest dla pana taki ważny?

"Pianista" jest ważny dla mnie ze względu na temat jaki porusza. Temat ten dotyczy stosunków polsko-żydowskich. Bardzo ważnej jest to, że film ten przekazuje obiektywną prawdę. Notabene znałem Władysława Szpilmana. To niezwykły przykład człowieka, który wyszedł z wojennego piekła nietknięty. Kiedy się z nim obcowało nigdy nie można było pomyśleć, że on przeżył coś tak strasznego. "Pianista" to niezwykły film bez nienawiści choć nie ma w nim również fałszywego obiektywizmu. To jest film, który zostaje w człowieku na długo a być może na zawsze.

Jak wyglądała praca nad muzyką do tego filmu?

Jak to zawsze z Polańskim. Kiedy mam już jakieś propozycje on przyjeżdża do mnie do Katowic i razem coś dłubiemy. Z reguły reżyserzy mówią mi "rób co chcesz". Coppola to się nawet bardzo zdziwił kiedy zapytałem go jak sądzi jaka powinna być muzyka w "Draculi". Ale Polański jest reżyserem wyjątkowym. On przywiązuje wielką wagę do szczegółów. Jest perfekcjonistą. Pamiętam jak na małym telewizorku puszczaliśmy fragmenty filmu a ja grałem "pod nie" na fortepianie. W ten sposób dopracowywaliśmy szczegóły kompozycji. Napisałem muzykę w taki sposób w jaki ten film został nakręcony. Jego temat jest tak wielki, że ani Polański nie jest tu ważny, ani Kilar, ani nikt inny. Tak naprawdę ważne jest zachowanie pokory i skromności wobec tego tematu – tak właśnie jest nakręcony "Pianista". Nie potrzebowałem muzyką zwiększać dramaturgii ponieważ to co widzimy na ekranie jest wystarczająco dramatyczne. Jestem z tej muzyki zadowolony ponieważ jest ona skromna taka jak reżyseria Polańskiego. Nie ma niczego trudniejszego niż usunąć się w cień.

Są różne szkoły pisania muzyki filmowej. Jedni uważają, że powinna ona mocno wybijać. Inni z kolei twierdzą, że dobra muzyka filmowa, to taka, której nie słychać. Jaką szkołę pan preferuje?

Kiedy piszę muzykę, to staram się aby była ona coś warta samoistnie a nie tylko stanowiła część filmu. To nie jest chyba najlepsze podejście. Z taką nazbyt samodzielną muzyką są same problemy. Zaczyna ona rywalizować z filmem, dominować nad obrazem. Trzeba ją wyciszać i stosować inne zabiegi. Bez kokieterii mogę powiedzieć, że dziwię się miłości reżyserów do mnie, bo czasami widzę, że mają kłopoty z moją muzyką, ale być może moja muzyka ma dla nich jakieś inne wartości. Generalnie nie mam żadnej teorii na temat muzyki filmowej. Po prostu oglądam film i piszę to co mi się nasunie. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że czasami do danego filmu pasuje najbardziej muzyka, która z punku widzenia artystycznego nie przedstawia żadnej wartości. Ja jednak takiej muzyki nie potrafię pisać.

Jak wyglądają pański plany artystyczne?

Agent cały czas mi coś tam podsyła. Jednak po skomponowaniu muzyki do "Draculi" przeważnie proponują mi ilustrowanie horrorów. Nie za bardzo mi to odpowiada. Dlatego czekam na ciekawsze propozycje. Poza tym przez ostatnie pół roku pisałem symfonię. Wkrótce odbędzie się jej pierwsze wykonania. To w tej chwili zaprząta mój umysł.

(wywiad nieautoryzowany)